piątek, 30 sierpnia 2013

Rozdział III

San Clemente – Hiszpania


-Casper! Casper! – wołała matka jedno z czwórki dzieci. Latynoska rodzina mieszkała w dużym, starym domu, w którym jest pełno rupieci i mnóstwo tajemnic. Rodzina niedawno się wprowadziła, więc ciężko sprowadzić dzieciaki do stołu, wciąż gdzieś baraszkują. – Casper! Ile razy mam wołać!
-Tak mamo?
-Zawołaj braci i siostrę na kolację.
-Dobra. Właśnie, mamo kiedy tato wróci z tej podróży biznesowej?
-Za pół godziny ma być.
-To lecę po resztę. – Pobiegł 5 letni Casper z ogromnym uśmiechem na ustach, krzycząc że tato wraca do domu i za pół godziny będzie. Gdy inne dzieciaki usłyszały wrzaski Caspera, powychodziły ze swoich tajnych zakamarków i momentalnie zbiegły na dół, takie szczęśliwe, że aż uśmiech sam się pojawia, gdy się na nie patrzy. Pies w całym tym radosnym nastroju szczeka i merda ogonem, bo liczy na to, że któreś z dzieci się z nim pobawi.
-Marissa pomożesz mi nakryć do stołu? – spytała Alice, matka dzieci.
-Pewnie. – odpowiedziała 11 letnia córka.  
-Chłopcy! Zajmijcie swoje miejsce i zachowujcie się odrobinę ciszej.
-Dobrze mamo – zapewnił 7 letni Febo.
-No… To co znaleźliście ciekawego na strychu i w piwnicy?
-Ja się bałem piwnicy… - Zamartwiał się Casper.
-Potwory! Potwory! Potwory! Ła! Za tobą! – Casper wrzasnął ze strachu i zaczął płakać.
-Vittorio! 14 lat, a brata straszysz. Nie wstyd Ci? – Panowała nad sytuacją mama – Przeproś brata i obiecaj mu, że nie będziesz go straszył.
-Przepraszam Casper. Już nie będę cie straszył. Obiecuje.
-Spadaj!
-Casper! Zachowuj się!
-Dobra.
-Ja byłam w piwnicy. – Wtrąciła Marissa – Oprócz pająków i pajęczyn, jest tam sporo rupieci. No i jakiś fortepian.
-Dziwna jesteś – Powiedział Febo. – Pająki i pajęczyny są okropne! Fuj! Pająki to jakaś masakra. Ble.
-To ja się powinnam bać pająków Febo.
-Kurde… Coś tu nie gra. Mamo. Wyjaśnij.
-Spytajcie ojca o co z tym chodzi. – Vittorio padł śmiechem, a mama zaczęła się rumienić i delikatnie uśmiechać. Pozostałe dzieci nie wiedziały o co chodzi i zadawały setki pytań. Burzę słów przerwały otwierające się drzwi i krzyk ojca.
-Wróciłem!
-Tata! Tata! – krzyczały dzieci rzucając mu się na szyje.
-No, już, już. Bo zaraz mnie udusicie wszyscy. Co tam znaleźliście ciekawego w domu?
-W piwnicy oprócz fortepianu, to nic ciekawego nie ma. – Powiedziała Marissa.
-No dobrze. A strych?
-My widzieliśmy lustro, było pęknięte i okryte jakąś płachtą. Nie wiem jak to ci powiedzieć tato, ale gdy ściągnęliśmy płachtę od lustra biło strasznie pozytywną energią. Tak jak wszedłem tam smutny, to zszedłem bardzo radosny i pełen humoru. – Tłumaczył Vittorio.
-Faktycznie ostatnio jakiś taki szary po domu chodziłeś.
-Sądzę, że powinieneś zobaczyć to lustro.
-Zobaczę, na pewno, ale jutro. Teraz zamierzam zjeść kolację i pójść spać. Chodźcie. Usiądziemy do kolacji. – Amadeo pocałował żonę na powitanie i zasiedli całą rodziną do kolacji.
-Tato!
-Tak Febo?
-Jak to jest, że Marissa nie boi się pająków, a ja ich nienawidzę..? – ojciec się tylko uśmiechnął
-A skąd to pytanie?
-No bo pytałem o to mamę, to kazała mi się ciebie zapytać, potem Vittorio zaczął się śmiać i nie dowiedziałem się niczego.
-Cóż synku. Marissa odziedziczyła po mnie odwagę, a ty pamięć po mamie. Dlatego tak bardzo szybko zapamiętujesz wierszyki i piosenki.
-Super!
-A co ja odziedziczyłem? – Wtrąca się Casper.
-A ty się jeszcze przekonasz.
-Kiedy? – Zasmucił się Casper.
-Nie wiem. Któregoś dnia się dowiesz, ale nie martw się. Na pewno coś odziedziczyłeś, tylko musisz to odkryć.
-Rozumiem.

Następnego dnia:

-Vittorio!
-Tak tato?
-Chodź ze mną na ten strych. – weszli na trzecie piętro. – Gdzie to lustro?
-Chodź za mną. – Ojciec pokierował się za synem. Ten znów ściągnął płachtę. Ojciec spojrzał na lustro i popadł w zachwyt, tylko martwiło go to, że jest pęknięte. Położył dwa palce prawej dłoni na pęknięciu i powiedział w duchu –/ fajnie by było, gdyby to pęknięcie nie było takie duże. Bo chciałbym użyć tego lustra. – Pęknięcie lustra pomniejszyło się i niemalże nie było go widać. Zszokowany sytuacją syn aż usiadł z wrażenia.
-Jak to zrobiłeś?
-Nie mam pojęcia.
-Może jesteś czarodziejem!
-Wątpię. Słuchaj… Wczoraj wieczorem, jak tu byłeś z chłopakami, dotknąłeś szczeliny i prosiłeś w duchu, że chciałbyś być radosny?
-Skąd o tym wiesz?
-To lustro… O tym lustrze krąży legenda.
-Legenda?
-Tak. Setki lat temu, stworzył je Francuz. Ponoć było wyjątkowe i spełniało marzenia ludzi. Nie wierzyłem w to, że to lustro istnieje… A jednak!
-Bomba!
-Nie mów o nim nikomu! Zrozumiałeś?
-Ale dlaczego?
-Bo to lustro jest największym skarbem dla świata. Poszukuje go mnóstwo osób.
-Serio? Są tacy ludzie, którzy wiedzą o nim i wierzą, że ono istnieje?
-Jestem tego na sto procent pewien.
-Dobrze. Nikomu nie powiem.
-Zakryj je płachtą i chodź ze mną. Pomożesz mi przy samochodzie.
-Okej.

Rozdział II

-Profesorze!
-Tak Nathalie?
-Mam kilka pytań.
-Pytaj.
-Jacy ludzie mogą szukać tego zwierciadła?
-Cóż… Z pewnością rząd Stanów Zjednoczonych oraz terroryści.
-Czyli ludzie takiego pokroju, którzy mają dostęp do broni i będą siać spustoszenie po drodze, byleby dostać to lustro?
-Coś w tym rodzaju. Lecz to nie tylko tacy ludzie. Bo z tego co wiem   ja nie mam broni, ani nie pracuje w rządzie, ani nie jestem terrorystą. Jestem raczej z tych idiotów, którzy łudzą się na to, że wieści o lustrze same do mnie przyjdą. – Sala wybuchła śmiechem. – Nie śmiejcie się. Każdy przecież ma marzenia. – powiedział 60-cio letni profesor. Od dwudziestego roku życia jest zainteresowany sprawą z lustrem. Wie o nim niemal wszystko. Jest już łysawy, garbi się, włosy mają siwy kolor, lecz jego niebieskie oczy wciąż wierzą, że ujrzą zwierciadło.                                                              
    Powolnym krokiem szedł ze swoją aktówką do pokoju nauczycielskiego, by usiąść na swoim krześle, wypić herbatę i przeczytać gazetę. Lecz w drodze do gabinetu postanowiła potowarzyszyć mu Nathalie. Piękna brunetka, z zielonymi oczami. Na jej prawym łuku brwiowym widniała mała blizna, miała denerwujący charakter, ale mimo tego była ulubioną uczennicą profesora Dupuy’a.
-Profesorze!
-Co znowu słodziutka?
-Słyszałam, że wyjeżdża pan do Hiszpanii.
-Tak, to prawda.
-Na długo?
-Prawdopodobnie na tydzień.
-Będzie pan poszukiwał lustra?
-Aż tak to po mnie widać?
-Nie… Chyba nie. – zbita stropu nie wiedziała co ma mu dokładnie odpowiedzieć. – Bo ja mam takie pytanie. – Zaniepokojony profesor przerwał.
-Zaraz… Czy ty masz zamiar mnie spytać o to, czy możesz ze mną jechać?
-No… Tak. – Profesora zamurowało.
-Oszalałaś.
-Sam profesor powiedział, że zwierciadło spełnia najgłębsze marzenia człowieka. – Podekscytowana dziewczyna czekała tylko na zgodę od profesora.
-No bo spełnia. Lecz nie mogę cię zabrać ze sobą.
-Ale profesorze!
-Nie mogę… -Profesor zaczął się denerwować.
-Proszę!
-NIE! JESZCZE RAZ STANOWCZE NIE! ILE RAZY MAM CI POWTARZAĆ?! – eksplodował profesor. Szybkim ruchem wszedł do pokoju, a zdezorientowana Nathalie stała pod drzwiami i nie wiedziała co takiego zrobiła źle. Wtedy Ron, czarnoskóry przyjaciel Nathalie wytłumaczył jej kilka spraw.
-Nie wiesz?
-O czym?
-O jego przeszłości…
-A co z nią nie tak? – Krzywiła swoją twarz, gdy Ron zaczął opowiadać o profesorze.
-Kiedyś, gdy profesor był młodszy, zabrał ze sobą ulubionego studenta na poszukiwanie lustra.
-I co? – Wcięła się Nathalie.
-Daj mi dokończyć.
-To dokańczaj. – Ron pokiwał głową ze zdenerwowania.
-Profesor był o krok od zobaczenia lustra, ale wtedy wpadła grupa ludzi, która otworzyła ogień w kierunku profesora i jego ucznia. Profesor uszedł z życiem, a jego uczeń dostał kulkę w głowę. Od tamtej pory nie chce brać nikogo i strasznie drażni go ten temat. – Dziewczyna zrobiła tylko duże oczy.
-To teraz już rozumiem… Ale sam wiesz jak bardzo chce, by moja mama wybudziła się z tej pieprzonej śpiączki. To już trzeci rok!
-Tak wiem Nathi. Też tego chcę.
-Jak przychodzę do domu, to chce mi się płakać, bo czasami się już zastanawiam, czy nie odłączyć jej od życia. – Wyrzuciła z siebie złe emocje na ramie Rona.
-Nie martw się. Znajdziemy lustro.
-Jak niby chcesz to zrobić?
-Damy radę. Zbierzemy mnóstwo informacji o tym, gdzie było i gdzie może być lustro. Mam kumpla na czarnym rynku, handluje bronią. Załatwię dwa pistolety i jakoś będziemy musieli sobie poradzić z tym wszystkim.
-Kochany jesteś. – Ron z uśmiechem odpowiedział:
-Ba. Nie ma większego anioła ode mnie.

     Ruszyli we dwoje do sali, w której odbywały się kolejne zajęcia.

czwartek, 29 sierpnia 2013

Rozdział I

      Setki lat temu żył człowiek, który zajmował się tworzeniem luster. Był Francuzem. Nazywał się Roland Auclair. Starał się poczciwie zarobić na swoje nędzne życie. Stracił rękę za kradzież. Był na tyle inteligentny, że stworzył sobie protezę. Załapał się do pracy i przejął fach po swoim mistrzu, który wykonywał lustra dla największych osobistości świata. Pieniędzy mu nie brakowało. Lecz wciąż nie był szczęśliwy. Miał tylko jedną rękę i kota z którym rozmawiał. Debil? Nie… Po prostu był samotny. Każdy się go bał. Miał pełno blizn na twarzy, które powstały przez głębokie rozcięcia. Chodziły plotki, że stoczył walkę o życie z wilkiem, ale to były bzdury. Roland nikomu nie powiedział skąd wzięły się te rozcięcia na twarzy. Nie ufał kobietom. Jak myślicie dlaczego? Raz. Wyglądał jak potwór, powinien odstraszać kobiety, a dwa, to gdy już jakaś śpiewała mu o miłości, to wiedział, że chce tylko pieniędzy. Któregoś razu do Rolanda wstąpił król Francji. Poprosił go by ten stworzył przeogromne zwierciadło dla małego syna, który jest nieuleczalnie chory. Dziecko już nie może chodzić i leży w łóżku. Ciągle pyta się jak wygląda, a że jest ważną osobistością, wszyscy mówią, że dobrze. Lecz on im nie wierzy. Co się dziwić…. Serio wyglądał jak kupa gówna, ale kto by chciał go zamartwiać. Dlatego rozkazał ojcu aby ten sprowadził ogromne lustro do domu.
     Po miesiącu nieustannej pracy Roland zakończył tworzenie zwierciadła. Miało wymiary 4 metry szerokości na 2 metry wysokości. Okrył je płachtą i postawił pod ścianą. Wyszedł na spacer, uwielbiał spacerować nocą po Paryżu.  Myślał o swoim nieszczęśliwym życiu. Któregoś razu stał na moście, pod którym płynęła rzeka Sekwana. Miał w głowie myśli samobójcze, patrzył na swoją protezę, lewą dłonią dotykał się po twarzy i płakał. Niedługo będzie miał 57 urodziny. A wciąż był tylko sam z kotem i pieniędzmi w skarbcu. W dupie miał swój majątek. A kot i tak wiecznie łaził swoimi drogami. Nagle zabolało go serce. Postanowił wrócić do domu. A raczej do pracowni. Nie miał domu. Spał wśród luster. W totalnej ruderze. Dobrze mu w niej było, więc nie chciał nic zmieniać. Może myślał o swoim Mistrzu… I tylko w ten sposób nie mógł o nim zapomnieć. Nie wiadomo. W każdym razie, gdy wrócił do siebie, zastał leżące lustro na ziemi. Zaczął się telepać z nerwów, że całe się stłukło. Lecz gdy je podniósł i zdjął płachtę, było tylko jedno małe pęknięcie, które z czasem by się rozrosło na pół lustra. Załamał się. Położył protezę, na pęknięciu, zaczął płakać i spuścił głowę. Wrzeszczał w duchu, że nie chce takiego życia, że chce być przystojny, z dwiema rękami, że chce żyć z kobietą, a nie tylko z pieprzonym kotem! Gdy w końcu przestał się mazać, przetarł oczy i spojrzał na lustro. Co ujrzał? Jego twarz nie miała blizn… A zamiast protezy miał prawdziwą rękę. Jakby nigdy jej nie stracił.

       Pomyślał o synu króla. Wierzył, że to lustro go wyleczy. Zaniósł lustro z pęknięciem do króla. Z początku władca go nie poznał i rozkazał go wygnać, lecz gdy spojrzał mu w oczy, rozpoznał w nich Rolanda. Tylko zastanawiał się, skąd nagle w nich pojawiło się tyle nadziei na piękne życie. Poszli do komnaty jego syna. Postawili lustro. Chłopak zaczął wrzeszczeć, że to nieprofesjonalnie wykonana robota, że na co poszły pieniądze, wciąż tylko wrzeszczał, ale zamilkł, gdy w nie spojrzał… Przeraził się swojego widoku. Roland wziął chłopca i posadził go przy lustrze. Powiedział mu, by ten zaczął głęboko w sobie myśleć o lepszym życiu, że nie chce być chory. A Roland wraz z Królem opuścili komnatę. Po 10 minutach chłopiec wyszedł o własnych siłach. Zdrowy. Z normalnym wyglądem. Król nie dowierzał, ale zaoferował Rolandowi mieszkanie na królewskim dworcu, gdzie właśnie tam francuz zapoznał kobietę swojego życia. Lustro uratowało mnóstwo ważnych osobistości, a Roland umarł w bogatej starości. Kiedyś lustro ukryto, lecz ten który je ukrył skonał i nigdy nie powiedział, gdzie ono jest. Jedno jest pewne. Ono wciąż istnieje i jest gdzieś na świecie, ale nikt nie wie gdzie. Nieliczne grono osób wie jak wygląda i go poszukuje. Mają marne szansę na to, że je znajdą.