sobota, 6 września 2014

Rozdział VI

Nathalia okryta grubym kocem siedziała na dość niewygodnej kanapie w swym małym, zimnym mieszkanku. Patrzyła na zacinające krople deszczu, oświetlane złotym światłem latarni. Myślami błądziła gdzieś daleko, od wspomnień z dzieciństwa, po wypadek z mamą i o dniu, w którym dowiedziała się o lustrze, które spełnia marzenia. Planuje, myśli tak intensywnie, że nawet nie słyszy pukania do drzwi. W końcu zamek w drzwiach się przekręca, trzaska dwukrotnie i wchodzi jej najlepszy przyjaciel, Ron. Nathalia się zrywa i wylewa herbatę z kubka, który trzymała na kolanach…
-Aa! Kurwa! Parzy! – Ron na nią patrzy wielkimi oczami, ledwo utrzymał szczękę na miejscu. – Co się tak patrzysz?
-Ty przeklęłaś.
-Oj Boże… Jakbyś ty nigdy się nie denerwował. – Przewróciła oczami, po czym udała się do kuchni po ścierkę, gdy powycierała podłogę, usiadła na kanapie.
-Mam coś dla ciebie Nathi. – Uśmiecha się szeroko Ron.
-Co takiego? – Ron sięgnął do kieszeni i położył coś ciężkiego na stół owinięte białą ścierką. – O mój Boże! Kupiłeś! Kupiłeś! – Zaczęła skakać z radości i rzuciła się Ronowi na szyję.
-Ej! Mała, przestań! Bo pomyślę, że jesteś psychopatką. – Zaczął się rechotać.
-Spadaj! – Odpowiedziała zbulwersowana. Wzięła jeden z pistoletów do ręki, profesjonalnie go sprawdziła, czy jest gotowy do użytku, jak gdyby od lat miała do czynienia z bronią. – Wziąłeś czarne ciuchy na przebranie, prawda?
-Tak, wziąłem. Mam w plecaku.
-No to… Na co czekasz? Przebieraj się! – Ona podeszła do szafy, wybrała ze swojej garderoby czarne ciuchy i poszła do łazienki.
-Nie musisz się wstydzić! I tak cię już widziałem nago – Śmieje się, a Nathalia jedynie uchyliła drzwi, wystawiła samą rękę i pokazała mu środkowy palec. – Obmyśliłaś jakiś plan? Jak się w ogóle chcesz dostać do tej biblioteki?
-Chyba sobie ze mnie żartujesz, prawda? Nie widziałam nikogo takiego, kto by tak ekspresowo włamywał się do środka.
-Znowu zaczynasz? Znowu to zwalisz na mój kolor skóry? – Nathalia wychodzi z toalety i z chamskim uśmiechem odpowiada
-No pewnie.  
-Ts.. Pf.. Goń się.
-Też cię kocham. – zaklekotała rzęsami.
-Jeżeli napatoczymy się na jakiś strażników, to zostaw ich mnie, okej? –Z powagą zerknął Ron głęboko w oczy Nathali.
-No dobrze.. – Odpowiedziała.
Dwa cienie przecinały ciemność jednej z paryskiej uliczki, para przyjaciół kiwnęła do siebie głową i Ron przystępuje do otwarcia zamka wytrychami. Konstrukcja zamka wcale nie była prosta, lecz chłopak był na to przygotowany, warunki w jakich żył jeszcze niegdyś zmuszały go do zdobycia wiedzy jak posługiwać się umiejętnościami zła, które pozwalają przeżyć w betonowej dżungli zakłamanych polityków, bogaczy i reszty marionetek, którzy mają w dupie czarnoskórych i inne niższe grupy społeczne.
-Otwarte. Teraz chodźmy do gabinetu profesora. – wśród rozjaśnionych pomieszczeń szukali cienia, w którym żaden wzrok ich nie dosięgnie. Po drodze napotkali kilku ochroniarzy, każdy z nich został obezwładniony przez Rona, jedynie co mogli poczuć, to mokry materiał czarnej koszulki z długim rękawem na szyi, a chwyt jakim byli obezwładniani nie pozwalał na wydanie najmniejszego jęku. Po 17 minutach skradania się doszli do gabinetu profesora.
-Ile zajmie ci otwarcie tego sejfu? – Pytalła Nathalie lekko zdenerwowana.
-Jakieś dwie, może trzy minuty.
-No to do dzieła! – Gdy Ron był zajęty szperaniem w zamku nie słyszał kroków mężczyzny, który podjął Nathalie jako żywą tarczę. Przystawił jej broń do skroni i powiedział.
-Nie wiem czego tu szukasz, ale odsuń się od tego sejfu. – Ron nie odwracając się z ogromną pewnością siebie mówi:
-A jak nie, to co mi zrobisz?
-Tobie.. Cóż, pewnie postrzelę, ale to będzie planem B. Najpierw pozbędę się twojej przyjaciółki. – Ron zacisnął pięści, wstał i szybkim ruchem się odwrócił. Patrzy w oczy Nathalie, które wskazują na sejf i mówią „nie bój się o mnie, poradzę sobie.” Ten zatem wrócił do swoich czynności wyciągnął wszystkie papiery z sejfu, wrzucił do plecaka i po zapięciu zamka, bez chwili zastanowienia zaczął biec w kierunku okna, przez które wyskoczył. Mężczyzna w czarnym garniturze, który trzymał Nathalie oddał kilka strzałów w kierunku Rona, lecz gdy ten wylądował w śmietniku, ochroniarz podbiegł do okna, wyjrzał za złodziejem i odwrócił się, by wziąć jego partnerkę za więźnia, lecz ona zniknęła w ciemnościach, gdy tylko mężczyzna wyszedł z gabinetu i doszedł do pierwszego rozwidlenia korytarza dostał silnym lewym prostym w nos, lecz to nie wystarczyło żeby go powalić, więc Nathalie sprzedała mu kopniaka w krocze i zabrała broń, ochroniarz szybko wstał, więc ze strachu postrzeliła niewinnego człowieka. Gdy ten leżał zakrwawiony i z trudem łapał powietrze, ona stała jak wryta przez kilka minut, a w jej głowie rozbrzmiewało echo myśli „kurwa! Co ja narobiłam?!”, zdesperowana postanowiła uciec tą samą drogą co jej przyjaciel.

Przez resztę nocy leżała w łóżku na prawym boku i płakała w poduszkę zastanawiając się, czy mężczyzna, którego postrzeliła żyje i czy ma rodzinę, dzieci, czy może żył samotnie. Wyrzuty sumienia ją zjadały. A przecież miało pójść gładko…

wtorek, 3 września 2013

Rozdział V


      Luis Fernando. Czarnoskóry mężczyzna z Kolumbii, który zarządza swoją ekipą. Jeden z najważniejszych członków kolumbijskiego gangu. (Demonios Sagrados) lat 30. Kiedyś usłyszał bajeczkę o cudownym lustrze i biega po całej Ameryce Południowej licząc na to, że znajdzie zwierciadło. Ma chorego synka. Elio. Szuka lustra głównie dla niego, następnie chce spełniać swoje marzenia i sprawować władzę nad wielkimi terytoriami Kolumbii. Utrzymuje się z handlu narkotykami i z burdeli.
     
W tyn samym czasie:

 Jeden z informatorów Luisa wpadł do jego biura.
-Szefie – powiedział bardzo niepewnie widząc zakrwawioną maczetę na stole.
-Powiedz, że masz coś dla mnie! Te wszystkie pierdolone niedojdy są nieprzydatne! Wybacz za ten bałagan. Nie zdążyłem posprzątać po tych śmieciach.
-T-t-tak m-m-mam – jąkał się.
-Czego się jąkasz? Boisz się czegoś? Może mnie?
-N-n-nie – w myślach powiedział tak. – to na widok krwi szefie.
-Rozumiem. A więc? Masz coś dla mnie?
-Tak. Naszukałem się o posiadaczach tego lustra, dlatego nie miałem okazji szefowi przynieść informacji przez 2 lata, ale wreszcie coś znalazłem! Ostatni ślad urywa się na Hiszpanii. Sądzę, że powinieneś się tam udać na dłuższy czas, by coś znaleźć.
-Masz na to jakieś dowody?
-Sporo tego mam w papierach, jeśli chce się panu czytać, to zostawię to panu, ale czasami ciężko coś zrozumieć z tych zapisków.
-To nic. Daj mi to.
-Dotrzymałem swoich warunków umowy… Mogę już zabrać swoją córkę?
-Jeśli ją znajdziesz, to zabierz. – Skurwysyn… Pomyślał informator.

Luis któregoś dnia przyszedł do niego do domu, potrzebował pomocy. Ten mu odmówił i wściekły Luis porwał jego córkę, zaproponował mu układ, że odda ją gdy, ten znajdzie lustro. Skończyło się tak, że Luis sprzedał jego córkę jakiemuś alfonsowi z USA. W rozpaczy człowiek powiedział, że zemści się na Luisie, ale jego pierwszym celem jest odnalezienie córki.
 -Barry… To chyba nie jest jedyny którego poszukujesz, prawda?
-Prawda.
-Ilu ich jest dokładnie?
-Dokładnie? Amadeo. Tego nie da się zliczyć. Ci którzy go głośno szukają, to o nich wiem wszystko, bo mam dostęp do ich akt.
-A więc? Ile ich jest?
-Jedenastu.
-Jedenastu psychopatów zagraża mojej rodzinie?
-Coś w tym stylu. Lecz Luis jest tym najmniej groźnym.
-Jezu… Kto jest następny?
-Niemiec.

   Tobias Lang. Lat 49. Blondyn z długimi włosami. Ma pod sobą armię komandosów i najlepszych kierowców świata. Nikt ich nie może złapać, jego podwładni jeżdżący samochodami są ścigani listami gończymi, mają tak podrasowane samochody, że w ciągu niecałych dwóch sekund osiągają prędkość 100 km/h. Jeżdżą BMW, Audi lub Mercedesami. Zazwyczaj całe czarne. Jak ich ubrania. Ich organizacja ma tyle pieniędzy, że każdy z nich chodzi w swoim uniwersalnym garniturze, nikt nie będzie miał drugiego takiego samego jak któryś z nich.  Są najgroźniejsi, bo działają pod osłoną nocy i cicho. Jeśliby znaleźli lustro w twoim domu nie obudzilibyście się. Na szczęście on nie jest taki jak Kolumbijczyk, nie idzie do celu po trupach. Zabija jeśli musi. Dowodzi każdą akcją ze swojej tajnej kryjówki, więc nikt nie może się nie zastosować do jego rozkazów i ma jedną najważniejszą zasadę, za którą świat go ceni… Nie zabija dzieci, a nawet jeśli zabije ich rodziców, w późniejszym okresie dba o ich przyszłość.

-Jaka jest możliwość, że przyjdą do mnie do domu?
-Jak tylko dowie się, że lustro mogło tu być. A zapewne ma tyle informacji co ja.
-Poprzedni właściciel mówi, że to lustro jest tam od roku. Dzwoniłem do niego wczoraj.
-Moje ostatnie tropy urywały się na Kanadzie i Portugalii, ale są marne szanse, że to jest gdzieś zapisane, gdzie lustro może być. Bardziej się martwię o samych ludzi, którzy mogą znać ludzi, którzy ich doprowadzą do Twojego domu. Powinieneś się przygotować, albo w sumie, to ja Cie przygotuje. Dobrze jest być pułkownikiem na emeryturze… Co?
-Fakt.
-Oho.. Nasza rodzinka wróciła. Pochowajmy to wszystko. Chyba nie chcesz ich wszystkich niepokoić tymi ludźmi.
-Pewnie, że nie.
-I dobrze. Schowajmy, to szybko. Następnych pokaże ci jak będziemy sami. Tym czasem pomóżmy naszym kobietom przy kolacji.
-Barry. Jeszcze tam jest teczka.
-A tak! Tak! Już ją chowam.
     

niedziela, 1 września 2013

Rozdział IV

„Barry. Piszę do Ciebie ten list, bo sądzę, że w domu jest to, czego poszukujesz od lat. Powinieneś przyjechać z mamą, do nas do domu. Skąd mogę wiedzieć, że to właśnie jest to? Wiem, bo doświadczyłem działań i to na pewno to. Więc proszę przyjedź jak najszybciej.
                                                                                             Amadeo”

Profesor po odczytaniu listu wziął list i wrzucił go do kominka, wszedł do sypialni ciężko chorej żony.
-Susan.
-Tak?
-Pisał Twój syn. Amadeo.
-Pisał? Co pisał? – wycieńczona kobieta ledwo odpowiada.
-Że ma dla ciebie lekarstwo. Tylko musisz pojechać ze mną do Hiszpanii…
-Dam radę kochanie?
-Musisz skarbie. Bo jesteś najtwardszą kobietą jaką widziałem na tym świecie.
-To spakuj nas. – Barry poszedł po walizki, złapał za drzwi szafy i zaczął pakować swoje ciuchy, gdy skończył zabrał się za ubrania żony. Pytał co chwilę co by tam chciała ubrać. W końcu trafił na czerwoną sukienkę, była prezentem od niego… Susan nigdy jej nie ubrała, choroba jej nie pozwoliła, rozmyślał jakby cudownie w niej wyglądała, wzruszył się. Bo jego marzenia w końcu się spełnią. Spakował czerwoną sukienkę i zapiął walizkę. Zniósł je do samochodu, następnie wrócił do domu po swoją ukochaną, wziął ją na ręce i zabrał do samochodu.
-Barry. Nie zapomniałeś o czymś?
-O czym?
-O moim wózku.
-Nie będzie Ci potrzebny kochanie.
-Jak to?
-Zobaczysz. To cudowne lekarstwo. – Ruszyli w podróż. Dojechali do San Clemente w ciągu 48 godzin. Godzina 8 nad ranem, gdy Amadeo usłyszał podjeżdżający pod dom samochód profesora, wyszedł by pomóc Barremu wnieść mamę na trzecie piętro.
-Szybko póki dzieci jeszcze śpią.
-Gdzie to lustro?
-Na trzecim piętrze.
-Jakie lustro – pyta Susan.
-To Twoje lekarstwo kochanie. – Weszli. Amadeo posadził mamę przy lustrze na krześle.
-Teraz mamo połóż rękę na tym pęknięciu, gdy wyjdziemy powiedz w duchu, że bardzo chciałabyś być zdrowa.
-Co to za brednie?
-Uwierz w to mamo! Uwierz. Proszę. Teraz wyjdziemy. – Susan zszokowana nie wie czy oni robią sobie żarty, czy to naprawdę zadziała. Przecież w szpitalach nie mieli lekarstw, a teraz nagle ma wyzdrowieć? Rozpierała ją radość, położyła delikatnie dłoń na pęknięciu. Zamknęła oczy i wypuszczając z nich łzy błagała w duchu o zdrowie. Lustro spełniło życzenie. Susan wstała z krzesła i czuła się jak nowo narodzona, żadnego bólu, żadnych myśli, że życie już nie ma sensu. Koniec z wyczekiwaniem na śmierć. Wyszła z pomieszczenia w którym było lustro. Barry zaczął płakać ze szczęścia, że jego ukochana jest zdrowa. Susan mocno przytuliła syna i wyszeptała mu do ucha „dziękuje”. Wszyscy we łzach stali i podziwiali zalety lustra.
-Amadeo.
-Tak Barry?
-Musisz wiedzieć, że jeśli lustro zacznie spełniać życzenia z codzienności, jak np. „Chciałbym, żeby Marissa posprzątała po sobie”, zmieni swoje zalety na coś bardzo złego. Zamiast ratować, będzie wyrządzało krzywdy, dlatego lustro musi zostać schowane, by nie wpadło w niepowołane ręce. Rozumiesz?
-Tak. Rozumiem. Oczywiście schowam je. Mam nawet miejsce na całkowitym odludziu, gdzieś gdzie nikt nie wie o tym miejscu.
-Dobrze. Przewieź je tam jeszcze dzisiaj. Potem jeszcze porozmawiamy na temat tego, co można zrobić z tym lustrem, aby świat czerpał z niego jak najwięcej.

-W porządku. To chodź, pomożesz mi załadować je do samochodu i wywiozę je w tamto miejsce. – Wzięli znieśli lustro do samochodu, Amadeo wsiadł za kierownicę i pojechał…

piątek, 30 sierpnia 2013

Rozdział III

San Clemente – Hiszpania


-Casper! Casper! – wołała matka jedno z czwórki dzieci. Latynoska rodzina mieszkała w dużym, starym domu, w którym jest pełno rupieci i mnóstwo tajemnic. Rodzina niedawno się wprowadziła, więc ciężko sprowadzić dzieciaki do stołu, wciąż gdzieś baraszkują. – Casper! Ile razy mam wołać!
-Tak mamo?
-Zawołaj braci i siostrę na kolację.
-Dobra. Właśnie, mamo kiedy tato wróci z tej podróży biznesowej?
-Za pół godziny ma być.
-To lecę po resztę. – Pobiegł 5 letni Casper z ogromnym uśmiechem na ustach, krzycząc że tato wraca do domu i za pół godziny będzie. Gdy inne dzieciaki usłyszały wrzaski Caspera, powychodziły ze swoich tajnych zakamarków i momentalnie zbiegły na dół, takie szczęśliwe, że aż uśmiech sam się pojawia, gdy się na nie patrzy. Pies w całym tym radosnym nastroju szczeka i merda ogonem, bo liczy na to, że któreś z dzieci się z nim pobawi.
-Marissa pomożesz mi nakryć do stołu? – spytała Alice, matka dzieci.
-Pewnie. – odpowiedziała 11 letnia córka.  
-Chłopcy! Zajmijcie swoje miejsce i zachowujcie się odrobinę ciszej.
-Dobrze mamo – zapewnił 7 letni Febo.
-No… To co znaleźliście ciekawego na strychu i w piwnicy?
-Ja się bałem piwnicy… - Zamartwiał się Casper.
-Potwory! Potwory! Potwory! Ła! Za tobą! – Casper wrzasnął ze strachu i zaczął płakać.
-Vittorio! 14 lat, a brata straszysz. Nie wstyd Ci? – Panowała nad sytuacją mama – Przeproś brata i obiecaj mu, że nie będziesz go straszył.
-Przepraszam Casper. Już nie będę cie straszył. Obiecuje.
-Spadaj!
-Casper! Zachowuj się!
-Dobra.
-Ja byłam w piwnicy. – Wtrąciła Marissa – Oprócz pająków i pajęczyn, jest tam sporo rupieci. No i jakiś fortepian.
-Dziwna jesteś – Powiedział Febo. – Pająki i pajęczyny są okropne! Fuj! Pająki to jakaś masakra. Ble.
-To ja się powinnam bać pająków Febo.
-Kurde… Coś tu nie gra. Mamo. Wyjaśnij.
-Spytajcie ojca o co z tym chodzi. – Vittorio padł śmiechem, a mama zaczęła się rumienić i delikatnie uśmiechać. Pozostałe dzieci nie wiedziały o co chodzi i zadawały setki pytań. Burzę słów przerwały otwierające się drzwi i krzyk ojca.
-Wróciłem!
-Tata! Tata! – krzyczały dzieci rzucając mu się na szyje.
-No, już, już. Bo zaraz mnie udusicie wszyscy. Co tam znaleźliście ciekawego w domu?
-W piwnicy oprócz fortepianu, to nic ciekawego nie ma. – Powiedziała Marissa.
-No dobrze. A strych?
-My widzieliśmy lustro, było pęknięte i okryte jakąś płachtą. Nie wiem jak to ci powiedzieć tato, ale gdy ściągnęliśmy płachtę od lustra biło strasznie pozytywną energią. Tak jak wszedłem tam smutny, to zszedłem bardzo radosny i pełen humoru. – Tłumaczył Vittorio.
-Faktycznie ostatnio jakiś taki szary po domu chodziłeś.
-Sądzę, że powinieneś zobaczyć to lustro.
-Zobaczę, na pewno, ale jutro. Teraz zamierzam zjeść kolację i pójść spać. Chodźcie. Usiądziemy do kolacji. – Amadeo pocałował żonę na powitanie i zasiedli całą rodziną do kolacji.
-Tato!
-Tak Febo?
-Jak to jest, że Marissa nie boi się pająków, a ja ich nienawidzę..? – ojciec się tylko uśmiechnął
-A skąd to pytanie?
-No bo pytałem o to mamę, to kazała mi się ciebie zapytać, potem Vittorio zaczął się śmiać i nie dowiedziałem się niczego.
-Cóż synku. Marissa odziedziczyła po mnie odwagę, a ty pamięć po mamie. Dlatego tak bardzo szybko zapamiętujesz wierszyki i piosenki.
-Super!
-A co ja odziedziczyłem? – Wtrąca się Casper.
-A ty się jeszcze przekonasz.
-Kiedy? – Zasmucił się Casper.
-Nie wiem. Któregoś dnia się dowiesz, ale nie martw się. Na pewno coś odziedziczyłeś, tylko musisz to odkryć.
-Rozumiem.

Następnego dnia:

-Vittorio!
-Tak tato?
-Chodź ze mną na ten strych. – weszli na trzecie piętro. – Gdzie to lustro?
-Chodź za mną. – Ojciec pokierował się za synem. Ten znów ściągnął płachtę. Ojciec spojrzał na lustro i popadł w zachwyt, tylko martwiło go to, że jest pęknięte. Położył dwa palce prawej dłoni na pęknięciu i powiedział w duchu –/ fajnie by było, gdyby to pęknięcie nie było takie duże. Bo chciałbym użyć tego lustra. – Pęknięcie lustra pomniejszyło się i niemalże nie było go widać. Zszokowany sytuacją syn aż usiadł z wrażenia.
-Jak to zrobiłeś?
-Nie mam pojęcia.
-Może jesteś czarodziejem!
-Wątpię. Słuchaj… Wczoraj wieczorem, jak tu byłeś z chłopakami, dotknąłeś szczeliny i prosiłeś w duchu, że chciałbyś być radosny?
-Skąd o tym wiesz?
-To lustro… O tym lustrze krąży legenda.
-Legenda?
-Tak. Setki lat temu, stworzył je Francuz. Ponoć było wyjątkowe i spełniało marzenia ludzi. Nie wierzyłem w to, że to lustro istnieje… A jednak!
-Bomba!
-Nie mów o nim nikomu! Zrozumiałeś?
-Ale dlaczego?
-Bo to lustro jest największym skarbem dla świata. Poszukuje go mnóstwo osób.
-Serio? Są tacy ludzie, którzy wiedzą o nim i wierzą, że ono istnieje?
-Jestem tego na sto procent pewien.
-Dobrze. Nikomu nie powiem.
-Zakryj je płachtą i chodź ze mną. Pomożesz mi przy samochodzie.
-Okej.

Rozdział II

-Profesorze!
-Tak Nathalie?
-Mam kilka pytań.
-Pytaj.
-Jacy ludzie mogą szukać tego zwierciadła?
-Cóż… Z pewnością rząd Stanów Zjednoczonych oraz terroryści.
-Czyli ludzie takiego pokroju, którzy mają dostęp do broni i będą siać spustoszenie po drodze, byleby dostać to lustro?
-Coś w tym rodzaju. Lecz to nie tylko tacy ludzie. Bo z tego co wiem   ja nie mam broni, ani nie pracuje w rządzie, ani nie jestem terrorystą. Jestem raczej z tych idiotów, którzy łudzą się na to, że wieści o lustrze same do mnie przyjdą. – Sala wybuchła śmiechem. – Nie śmiejcie się. Każdy przecież ma marzenia. – powiedział 60-cio letni profesor. Od dwudziestego roku życia jest zainteresowany sprawą z lustrem. Wie o nim niemal wszystko. Jest już łysawy, garbi się, włosy mają siwy kolor, lecz jego niebieskie oczy wciąż wierzą, że ujrzą zwierciadło.                                                              
    Powolnym krokiem szedł ze swoją aktówką do pokoju nauczycielskiego, by usiąść na swoim krześle, wypić herbatę i przeczytać gazetę. Lecz w drodze do gabinetu postanowiła potowarzyszyć mu Nathalie. Piękna brunetka, z zielonymi oczami. Na jej prawym łuku brwiowym widniała mała blizna, miała denerwujący charakter, ale mimo tego była ulubioną uczennicą profesora Dupuy’a.
-Profesorze!
-Co znowu słodziutka?
-Słyszałam, że wyjeżdża pan do Hiszpanii.
-Tak, to prawda.
-Na długo?
-Prawdopodobnie na tydzień.
-Będzie pan poszukiwał lustra?
-Aż tak to po mnie widać?
-Nie… Chyba nie. – zbita stropu nie wiedziała co ma mu dokładnie odpowiedzieć. – Bo ja mam takie pytanie. – Zaniepokojony profesor przerwał.
-Zaraz… Czy ty masz zamiar mnie spytać o to, czy możesz ze mną jechać?
-No… Tak. – Profesora zamurowało.
-Oszalałaś.
-Sam profesor powiedział, że zwierciadło spełnia najgłębsze marzenia człowieka. – Podekscytowana dziewczyna czekała tylko na zgodę od profesora.
-No bo spełnia. Lecz nie mogę cię zabrać ze sobą.
-Ale profesorze!
-Nie mogę… -Profesor zaczął się denerwować.
-Proszę!
-NIE! JESZCZE RAZ STANOWCZE NIE! ILE RAZY MAM CI POWTARZAĆ?! – eksplodował profesor. Szybkim ruchem wszedł do pokoju, a zdezorientowana Nathalie stała pod drzwiami i nie wiedziała co takiego zrobiła źle. Wtedy Ron, czarnoskóry przyjaciel Nathalie wytłumaczył jej kilka spraw.
-Nie wiesz?
-O czym?
-O jego przeszłości…
-A co z nią nie tak? – Krzywiła swoją twarz, gdy Ron zaczął opowiadać o profesorze.
-Kiedyś, gdy profesor był młodszy, zabrał ze sobą ulubionego studenta na poszukiwanie lustra.
-I co? – Wcięła się Nathalie.
-Daj mi dokończyć.
-To dokańczaj. – Ron pokiwał głową ze zdenerwowania.
-Profesor był o krok od zobaczenia lustra, ale wtedy wpadła grupa ludzi, która otworzyła ogień w kierunku profesora i jego ucznia. Profesor uszedł z życiem, a jego uczeń dostał kulkę w głowę. Od tamtej pory nie chce brać nikogo i strasznie drażni go ten temat. – Dziewczyna zrobiła tylko duże oczy.
-To teraz już rozumiem… Ale sam wiesz jak bardzo chce, by moja mama wybudziła się z tej pieprzonej śpiączki. To już trzeci rok!
-Tak wiem Nathi. Też tego chcę.
-Jak przychodzę do domu, to chce mi się płakać, bo czasami się już zastanawiam, czy nie odłączyć jej od życia. – Wyrzuciła z siebie złe emocje na ramie Rona.
-Nie martw się. Znajdziemy lustro.
-Jak niby chcesz to zrobić?
-Damy radę. Zbierzemy mnóstwo informacji o tym, gdzie było i gdzie może być lustro. Mam kumpla na czarnym rynku, handluje bronią. Załatwię dwa pistolety i jakoś będziemy musieli sobie poradzić z tym wszystkim.
-Kochany jesteś. – Ron z uśmiechem odpowiedział:
-Ba. Nie ma większego anioła ode mnie.

     Ruszyli we dwoje do sali, w której odbywały się kolejne zajęcia.

czwartek, 29 sierpnia 2013

Rozdział I

      Setki lat temu żył człowiek, który zajmował się tworzeniem luster. Był Francuzem. Nazywał się Roland Auclair. Starał się poczciwie zarobić na swoje nędzne życie. Stracił rękę za kradzież. Był na tyle inteligentny, że stworzył sobie protezę. Załapał się do pracy i przejął fach po swoim mistrzu, który wykonywał lustra dla największych osobistości świata. Pieniędzy mu nie brakowało. Lecz wciąż nie był szczęśliwy. Miał tylko jedną rękę i kota z którym rozmawiał. Debil? Nie… Po prostu był samotny. Każdy się go bał. Miał pełno blizn na twarzy, które powstały przez głębokie rozcięcia. Chodziły plotki, że stoczył walkę o życie z wilkiem, ale to były bzdury. Roland nikomu nie powiedział skąd wzięły się te rozcięcia na twarzy. Nie ufał kobietom. Jak myślicie dlaczego? Raz. Wyglądał jak potwór, powinien odstraszać kobiety, a dwa, to gdy już jakaś śpiewała mu o miłości, to wiedział, że chce tylko pieniędzy. Któregoś razu do Rolanda wstąpił król Francji. Poprosił go by ten stworzył przeogromne zwierciadło dla małego syna, który jest nieuleczalnie chory. Dziecko już nie może chodzić i leży w łóżku. Ciągle pyta się jak wygląda, a że jest ważną osobistością, wszyscy mówią, że dobrze. Lecz on im nie wierzy. Co się dziwić…. Serio wyglądał jak kupa gówna, ale kto by chciał go zamartwiać. Dlatego rozkazał ojcu aby ten sprowadził ogromne lustro do domu.
     Po miesiącu nieustannej pracy Roland zakończył tworzenie zwierciadła. Miało wymiary 4 metry szerokości na 2 metry wysokości. Okrył je płachtą i postawił pod ścianą. Wyszedł na spacer, uwielbiał spacerować nocą po Paryżu.  Myślał o swoim nieszczęśliwym życiu. Któregoś razu stał na moście, pod którym płynęła rzeka Sekwana. Miał w głowie myśli samobójcze, patrzył na swoją protezę, lewą dłonią dotykał się po twarzy i płakał. Niedługo będzie miał 57 urodziny. A wciąż był tylko sam z kotem i pieniędzmi w skarbcu. W dupie miał swój majątek. A kot i tak wiecznie łaził swoimi drogami. Nagle zabolało go serce. Postanowił wrócić do domu. A raczej do pracowni. Nie miał domu. Spał wśród luster. W totalnej ruderze. Dobrze mu w niej było, więc nie chciał nic zmieniać. Może myślał o swoim Mistrzu… I tylko w ten sposób nie mógł o nim zapomnieć. Nie wiadomo. W każdym razie, gdy wrócił do siebie, zastał leżące lustro na ziemi. Zaczął się telepać z nerwów, że całe się stłukło. Lecz gdy je podniósł i zdjął płachtę, było tylko jedno małe pęknięcie, które z czasem by się rozrosło na pół lustra. Załamał się. Położył protezę, na pęknięciu, zaczął płakać i spuścił głowę. Wrzeszczał w duchu, że nie chce takiego życia, że chce być przystojny, z dwiema rękami, że chce żyć z kobietą, a nie tylko z pieprzonym kotem! Gdy w końcu przestał się mazać, przetarł oczy i spojrzał na lustro. Co ujrzał? Jego twarz nie miała blizn… A zamiast protezy miał prawdziwą rękę. Jakby nigdy jej nie stracił.

       Pomyślał o synu króla. Wierzył, że to lustro go wyleczy. Zaniósł lustro z pęknięciem do króla. Z początku władca go nie poznał i rozkazał go wygnać, lecz gdy spojrzał mu w oczy, rozpoznał w nich Rolanda. Tylko zastanawiał się, skąd nagle w nich pojawiło się tyle nadziei na piękne życie. Poszli do komnaty jego syna. Postawili lustro. Chłopak zaczął wrzeszczeć, że to nieprofesjonalnie wykonana robota, że na co poszły pieniądze, wciąż tylko wrzeszczał, ale zamilkł, gdy w nie spojrzał… Przeraził się swojego widoku. Roland wziął chłopca i posadził go przy lustrze. Powiedział mu, by ten zaczął głęboko w sobie myśleć o lepszym życiu, że nie chce być chory. A Roland wraz z Królem opuścili komnatę. Po 10 minutach chłopiec wyszedł o własnych siłach. Zdrowy. Z normalnym wyglądem. Król nie dowierzał, ale zaoferował Rolandowi mieszkanie na królewskim dworcu, gdzie właśnie tam francuz zapoznał kobietę swojego życia. Lustro uratowało mnóstwo ważnych osobistości, a Roland umarł w bogatej starości. Kiedyś lustro ukryto, lecz ten który je ukrył skonał i nigdy nie powiedział, gdzie ono jest. Jedno jest pewne. Ono wciąż istnieje i jest gdzieś na świecie, ale nikt nie wie gdzie. Nieliczne grono osób wie jak wygląda i go poszukuje. Mają marne szansę na to, że je znajdą.